Minneapolis kończy rok 2020 z najwyższym wskaźnikiem strzelanin od blisko dwudziestu lat → link
—————————————————
Redakcja z Czerskiej postanowiła dokształcić swoich czytelników w kwestii tych najgłębszych, “najprawdziwszych” przyczyn zamieszek w Minneapolis. Śmierć czarnoskórego narkomana i recydywisty, który usiłował wycisnąć lewy hajs od sklepikarza, była tylko iskierką zapalającą beczkę prochu; frustracja i gniew ludu miały niby wzbierać pod powierzchnią na długo przed dramatycznym zejściem George’a Floyda:
Wszystko byłoby pięknie i cudownie, gdyby w ferworze tłumaczenia zawiłości relacji rasowych w USA nie wyleciał dosłownie cały kontekst, niezbędny do prawidłowego zrozumienia tego, co zaszło w następstwie incydentu z 25 maja 2020 roku. Wbrew sugestiom “Gazety Wyborczej” nie jest to bowiem kolejna zero-jedynkowa przypowieść o białych faszystach w mundurach, prześladujących dobrych tubylców.
Oto autentycznie zatroskany losem amerykańskich Murzynów korespondent zagraniczny GW fantazjuje, że oblężenie komisariatu rodem z filmu Johna Carpentera “Atak na posterunek 13”, szabrowanie galerii handlowych, plądrowanie butików z markową odzieżą, podkładanie ognia pod sklepy spożywcze, zmasowane niszczenie restauracji, prywatnych domów, warsztatów samochodowych, gmachów pocztowych, stacji benzynowych, salonów fryzjerskich, wozów strażackich, ba, nawet doszczętne zjaranie budynku komunalnego dla śródmiejskiej biedoty – wszystko to jest wołaniem o pomoc, krzykiem rozpaczy klas uciśnionych, bezpośrednim rezultatem instytucjonalnego rasizmu oraz skutkiem lekceważenia potrzeb mieszkańców przez lokalne władze [1].
O czym pan Czarnecki nie raczył wspomnieć w tym przesłodzonym wyciskaczu łez, to fakt, że zarówno miasto Minneapolis, jak i reszta Minnesoty od dekad uchodzą za historyczny bastion progresywnej lewicy w USA. Poczynając od lat 70. XX wieku, stanem rządzą albo Demokraci, często mianowani ze skrajnego skrzydła tej partii, albo zgodnie uważani za umiarkowanie postępowych kandydaci frakcji republikańskiej (w sumie raptem trzech gubernatorów). Co się zaś tyczy obszaru metropolitalnego Minneapolis, to od końca drugiej wojny światowej do dzisiaj jest on nieprzerwanie wychylony w lewo (z jednym krótkim republikańskim epizodem po drodze) – nawet kierownik miejskiego wychodka i stróż pobierający opłaty parkingowe muszą tam być z demokratycznego nadania.
Kiedy zatem “Wyborcza” umoralniająco pohukuje, że postapokaliptyczny chaos w Minneapolis należy interpretować systemowo jako słuszną odpowiedź na “rasizm”, to wystawia niechcący fatalną opinię całej rzeszy aktywistów, flirtujących sobie beztrosko z kulturowym marksizmem, którzy zdominowali stołki we władzach ratusza [2]. Wypadałoby tu podkreślić, że ci sami ludzie dokonują też selekcji kandydatów wedle ideologicznego klucza, po czym delegują ich na newralgiczne pozycje w strukturach departamentu policji. I tak od 2017 roku centralną funkcję w hierarchii decyzyjnej MPD pełni ciemnoskóry komisarz, Medaria Arradondo (zastąpił na tym stanowisku pół krwi Indiankę, lesbijkę, kobietę nowej ery, Janeé Harteau), który zapunktował u przełożonych wdrożeniem 8-godzinnego treningu, nastawionego na redukcję tzw. “niejawnych uprzedzeń myślowych” (czyli indukowanych podświadomie, rasistowskich skojarzeń) w gronie podległych mu funkcjonariuszy.
Jak widać, politycy w Minneapolis fanatycznie zwalczają wszelkie przejawy “dyskryminacji” – także te zakorzenione w mózgach szeregowych pracowników administracji publicznej – a GW dalej wyzywa ich od zacofanych troglodytów. No nie dogodzisz.
Lake Street nazajutrz po przelaniu się fali “protestów”.
Drugie przemilczenie pana Macieja jest jeszcze gorsze. Korespondent z Houston swobodnie cytuje statystyki ofiar policyjnych strzelanin po stronie czarnych i zestawia je proporcjonalnie z wielkością ich populacji, a jednocześnie ostentacyjnie ignoruje wskaźniki murzyńskiej przestępczości. W efekcie w głowach jego odbiorców utrwala się karykaturalny wizerunek rasistowskich gliniarzy, którzy ciemiężą mniejszości etniczne dla własnej chorej przyjemności, nie mając żadnych pragmatycznych argumentów na poparcie swoich czynów.
Cykliczne przypomnienie: ponieważ policja w Ameryce reaguje na meldunki o pokrzywdzeniu przestępstwami i posługuje się statystyczną analizą zgłoszeń przy rozsyłaniu patroli, to jej interwencje trzeba oceniać wyłącznie przez pryzmat wskaźników przemocy, jakie cechują konkretną rasę. Ocenianie działań służb porządkowych przy użyciu danych demograficznych – tak jak zrobił to bezmyślnie Czarnecki i tak jak notorycznie uskuteczniają to inni egzaltowani zwolennicy sfabrykowanej narracji o “rasistach z odznaką”, dybiących na życie Murzynów – jest równie absurdalne co używanie identycznego kryterium do wnioskowania na temat metod pracy straży pożarnej czy pogotowia ratunkowego.
Do rzeczy: niemal wszystkie poważne ogniska przestępczości w Minneapolis zlokalizowane są w kolorowych dzielnicach. Czarni odpowiadają za ~80 proc. miejskich zabójstw z udziałem broni palnej (biali zaledwie 6 proc.) oraz generują ~85 proc. strzelanin bez ofiar śmiertelnych (biali symboliczne 5 proc.). Ogólnie Murzyni, których udało się zidentyfikować, popełniają w granicach “City of Lakes” około 3/4 brutalnych przestępstw, pomimo iż liczebnie obejmują 1/5 ludności tej aglomeracji.
Dla stanu Minnesota statystyki również wyglądają ponuro na niekorzyść “mniejszości”:
- czarni reprezentują ~5 proc. tamtejszych mieszkańców;
- w zależności od roku składają się na 50-60 proc. podejrzanych morderców, których kolor skóry rozpoznano;
- stanowią ~65 proc. aresztowanych za rozboje;
Pan Maciej Czarnecki był najwyraźniej do tego stopnia pochłonięty klepaniem wyssanych z palca, rzewnych historyjek o “dziejowej niesprawiedliwości”, że umknęły mu powyższe szczegóły. Robota dziennikarza na usługach “Gazety” musi być cholernie trudnym zajęciem, skoro autor nie miał nawet czasu na uzupełnienie podstawowej wiedzy w temacie, o którym tak kategorycznie się wypowiada.
____________________
[1] Żeby było śmieszniej, burmistrz Minneapolis, starając się odwrócić uwagę krytyków od zachowania “czarnej młodzieży”, publicznie oskarżył o wszczynanie zamieszek “białych supremacjonistów”, przybywające z zewnątrz “skrajnie prawicowe bojówki”, kartele oraz “zagranicznych prowokatorów”. Ponoć ciągle ich szuka.
[2] Trudno opisać słowami bardziej groteskowo lewoskrętny magistrat niż ten, który od lat sprawuje monopartyjne rządy w Minneapolis. W początkowej fazie “żałoby” po zgonie Floyda oni wręcz dążyli do totalnego demontażu sił policyjnych i zastąpienia ich w niedalekiej przyszłości bliżej niedookreśloną organizacją charytatywno-społeczną (sama idea utknęła jednak w martwym punkcie po zderzeniu z brutalną rzeczywistością). Oto jakiej kuriozalnej odpowiedzi udzieliła przewodnicząca rady miejskiej, Lisa Bender, na banalne pytanie dziennikarki CNN o procedury postępowania w przypadku włamań, gdy nie będzie można zadzwonić po tradycyjny patrol:
CNN: Co jeśli w środku nocy ktoś włamie się do mojego domu? Do kogo mam dzwonić?
BENDER: Wielu moich sąsiadów też wyraża zaniepokojenie. Ja również. Ale wiem, że ten niepokój jest wynikiem naszego uprzywilejowania. Dla nas obecny system działa i uważam, że musimy wyobrazić sobie, jak czują się osoby, które już teraz żyją w takiej rzeczywistości, gdzie wezwanie policji może oznaczać więcej krzywdy niż pożytku.