U wielu, nawet całkowicie zdrowych psychicznie ludzi,
broń wyzwala najgorszą z agresji, agresję nekrofilną.
– Jerzy Dziewulski (fragment sejmowej debaty z roku 1998
nad projektem ustawy o broni i amunicji)
Ładnych parę lat temu (2008) ówczesny poseł na Sejm z ramienia Platformy Obywatelskiej, Andrzej Czuma, zaproponował zmiany w ustawie o broni palnej i amunicji. Nie jakieś super radykalne, ale niewątpliwie zmiany – na lepsze. Przede wszystkim odebranie policji prawa do reglamentowania broni oraz przeniesienie tego przywileju na administrację cywilną. Gdy ten sam Czuma został prawie rok później ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym w pierwszym rządzie Tuska, temat odżył i z dnia na dzień rozpętała się sroga gównoburza.
Z jednej strony poczciwina pan minister, osamotniony i nieporadnie tłumaczący się ze swoich retorycznych błędów (mówienie o “powszechnym dostępie do broni na wzór amerykański” w takim kraju jak III RP to był strzał w kolano – na szczęście partia w porę zainterweniowała [1]), z drugiej ONI (żydomasoneria, służby na usługach Kremla, globaliści, jaszczury, pracownicy fabryki akordeonów, niepotrzebne skreślić), delegujący na medialny front walki ideologicznej rzeszę mocno szemranych ekspertów. “Newsweek”, “Polityka”, “Wprost” oraz wszelkie inne kolorowe wydawnictwa zrobiły się nagle profesjonalnymi pismami o broni palnej. Do telewizji zapraszano panikarzy, straszących rozlewem krwi. Można było także zaobserwować coś na kształt pospolitego ruszenia zaangażowanych społecznie dziennikarzy, piszących histeryczne artykuły o tym, jak to niebawem Polska zmieni się w “Dziki Zachód” (cokolwiek to znaczy w interpretacji typowego polskiego publicysty). W każdym razie w tym całym objazdowym freak show, które się wtedy rozhulało, jeden komediant przelicytował wszystkich – Jerzy Dziewulski, ksywka “Bazooka” (za chwilę się wyjaśni, skąd to przezwisko).
Hagiografia tego pana dostępna jest na Wikipedii, więc nie będę tu przynudzał. Poza byciem odznaczonym antyterrorystą i konsultantem na planie serialu “07 zgłoś się”, Dziewulski ma w życiorysie epizody ciągnące się przez dekady, dzięki którym mógł bezapelacyjnie stanąć na straży porządku prawnego odnowionej, demokratycznej Trzeciej Rzeczpospolitej Polskiej [2]. Dwadzieścia parę lat wywijania gumową pałą w szeregach Milicji Obywatelskiej (wciąż żyją ludzie, którzy pamiętają go doskonale z czasów pacyfikowania zakładów Ursusa [3]; ponadto jako dowódca jednego z Plutonów Specjalnych Misztala aktywnie uczestniczył w szturmie na strajkującą szkołę pożarniczą [4]) i wieloletnie członkostwo w strukturach PZPR utorowały mu drogę do uprawiania realpolitik z namaszczenia SLD-owskich postkomunistów.
I ten oto łysy bożek rodzimego antyterroryzmu, prominent, służbista i celebryta, w 2011 roku, czyli mniej więcej w okresie, kiedy media żywo spekulowały o możliwości liberalizacji prawa o broni, udzielił wywiadu portalowi Newsweek Polska [5] – wywiadu, który dał mi odpowiedź na pytanie, czy zapaść intelektualna Dziewulskiego przekroczyła już fazę odwracalności.
Począwszy od tytułu (“Broń czyni z nas niewolników”), poprzez fotografię głównego bohatera drapiącego się po glacy, a skończywszy na infantylnych pytaniach redaktora prowadzącego – dosłownie każdy element tej farsy to wydestylowany lolkontent. Już sam indywidualny wkład Dziewulskiego w polskie badania nad efektem broni wart jest miejsca na zacytowanie:
Człowiek, który posiada broń, przestaje mieć opory, niknie gdzieś głos rozsądku. Masz broń i zaczynasz prowokować los. (…) Kto posiada broń, zaczyna się często zachowywać w sposób demonstracyjny. Pistolet przy pasie robi z człowieka w wielu przypadkach agresora.
W pewnym momencie broń zaczyna dominować w życiu człowieka; zaczyna decydować, jak się będzie zachowywał jej właściciel. Psychika ulga zmianie – ludzie odpowiedzialni szybko zdają sobie sprawę, że to pistolet zaczyna pilnować ich, a nie oni jego.
Czy bandyta wiedzący, że ja w domu mam broń, nie wejdzie do niego? Byłem policjantem wiele lat i proszę mi wierzyć, bandyta nie zrezygnuje tylko dlatego, że ktoś trzyma w domu broń, lecz wyposaży się w bazookę lub granatnik.
Portret antyterrorysty z palcem na spuście.
Dziewulski wie, co mówi. Krążą plotki (w innej wersji – ohydne pomówienia), że zdarzało mu się w młodości urządzać pijackie rozróby w spelunach połączone z dzikim strzelaniem, za co zbierał srogie baty od lokalnej klienteli [6].
____________________
[1] Na oficjalnej stronie Biura Poselskiego Andrzeja Czumy szybko pojawiło się sprostowanie.
[2] Aluzja do “Psów” Pasikowskiego, a konkretnie – do sceny przesłuchania przed komisją weryfikacyjną.
[3] Zobacz strony 5-6. Sam zainteresowany zaprzecza, jakoby brał udział w pacyfikacji. Potwierdza natomiast, że był wtedy w zakładzie, ale jedynie w roli odźwiernego, który otwierał drzwi do hali.
[4] Rankiem 2 grudnia 1981 roku uzbrojone oddziały ZOMO wspierane przez odwody pięć tysięcy milicjantów i atakującą z powietrza jednostkę antyterrorystyczną z warszawskiego Okęcia, dowodzoną przez późniejszego posła SLD, Jerzego Dziewulskiego, przeprowadziły pacyfikację szkoły. Podchorążowie doskonale wiedzieli co ich czeka i solidarnie podjęli decyzję o nie stawianiu oporu i zebraniu się na auli. Według relacji uczestników strajku, atakujący otwarte drzwi taranowali kopnięciami, dewastowali wyposażenie laboratoriów, tłukli szyby, łamali umeblowanie, niszczyli wszystko, co stanęło im na drodze. Przemoc na szczęście nie została skierowana wobec strajkujących, którzy zebrani na auli powitali ich wymownym milczeniem i opanowaniem. (link)
[5] Wywiad z sierpnia 2011 roku (prawdy w rozmowie z Dziewulskim docieka Jakub, nomen omen, Pacan).
[6] Fragment dokumentu “Afera Żelazo” → link.
W pewnym okresie przyjeżdża tam Dziewulski ze swoimi oprychami. I w tym barze urządził sobie mały jubel. Zaczął strzelać, wyciągnął pistolet, zaczął się zachowywać w sposób niesamowity. Więc chłopcy go związali, rozbroili, jego kompanów tak samo. Wzięli mu pistolety, zadzwonili i puścili ich… i trochę im tam wpieprzyli chyba też.