W naszym kraju prawdopodobieństwo [gwałtu] wcale nie jest mniejsze. Wystarczy 5 minut researchu.
– Martyna Jałoszyńska, polska feministka (link)
[W Szwecji] jest bardzo dużo kobiet, dziewczynek, gwałconych każdego dnia. (…) W tej chwili po zmroku kobiety boją się wyjść z domu. Ludzie mają przy sobie pilniczki do paznokci, noże, spraye różne. Każdy boi się wyjść.
– Agnieszka Wiśniewska, ofiara brutalnej napaści (link)
Na przekór propagandzie, rozpowszechnianej chorobliwie przez aktywistki ze środowisk feministycznych, Polska należy do ścisłej czołówki krajów o najniższych wskaźnikach przemocy wobec kobiet na kontynencie europejskim. Dotyczy to zwłaszcza przemocy seksualnej. Nie istnieją żadne ustandaryzowane badania porównawcze (czytaj: operujące identyczną albo przynajmniej maksymalnie zbliżoną metodyką w skali międzynarodowej), które zaprzeczałyby tym konkluzjom. Poniżej cztery największe źródła sondażowe w porządku chronologicznym: ankieta IVAWS (link), oenzetowski projekt ICVS (link), raport FRA (link) oraz bank danych GID (inicjatywa OECD).
(zobacz też analiza Beaty Gruszczyńskiej → artykuł, cytat)
(dane w oryginalnej formie graficznej sprzed reprodukcji do podejrzenia tu)
Ze względu na stopień zaawansowania szczególnie interesujące jest przedostatnie źródło. Przedmiotem kwerendy Europejskiej Agencji Praw Podstawowych (The European Union Agency for Fundamental Rights) było oszacowanie natężenia przemocy wobec kobiet ze strony mężczyzn w państwach członkowskich. Sondaż ten, będący najszerzej zakrojonym przedsięwzięciem naukowym, jakie kiedykolwiek uruchomiono na tym polu, przeprowadzono na grupie 42 tysięcy respondentek ze wszystkich 28 krajów Unii Europejskiej, przy zapewnieniu im komfortu psychicznego poprzez izolację od partnerów. Metodyka opierała się na anonimowych ankietach/rozmowach z losową próbką kobiet, a nie na porównywaniu liczby zgłoszeń do organów ścigania (ustalenia z zakresu wiktymologii nieodmiennie wykazują, że zachowania przestępcze o podłożu seksualnym charakteryzują się bardzo dużą tzw. ciemną liczbą w tym sensie, że spektrum przestępstw ujawnionych według statystyk policyjnych nie odpowiada rzeczywistej skali występowania zjawiska). Pytania ponadto ujednolicono i na tyle doprecyzowano, aby w miarę możliwości uniknąć nieporozumień związanych z różną interpretacją słowa „przemoc”. Do tego sformułowano je w taki sposób, żeby nie sugerować, czy chodzi o przemoc „zasłużoną” czy też nie.
Wnioski: Polska na tle Unii Europejskiej odznacza się relatywnie najmniejszym poziomem krzywdy doświadczanej przez kobiety od obecnego lub dawnego partnera i zarazem najwyższym wskaźnikiem raportowalności przypadków przemocy policji. Dane te stoją w jawnej sprzeczności z forsowaną często w mediach tezą, że na wyniki badania decydujący wpływ miały czynniki kulturowe, rozumiane jako brak społecznego przyzwolenia na mówienie o sprawach intymnych. Gdyby istotnie tak było, wtedy liczba zgłoszonych aktów przemocy na policji byłaby wprost proporcjonalna do liczby samych incydentów. Tymczasem sytuacja kształtuje się dokładnie odwrotnie – w krajach skandynawskich wysoki odsetek kobiet powyżej piętnastego roku życia, deklarujących przestępczą wiktymizację, łączy się z niską liczbą interwencji policji, która rzadko przekracza poziom kilkunastu procent, w Polsce zaś przy najniższej wśród krajów Unii deklarowanej liczbie aktów przemocy, niemalże 30 proc. badanych kobiet poświadcza taką interwencję, co w przypadku nie-partnerów stanowi najwyższy wskaźnik wśród krajów UE (patrz tabela 3.5).
Odnośnie Skandynawii – umieszczony zaraz na początku wpisu cytat wisi tam nie bez przyczyny. W progresywnej mitologii Szwecja jest często portretowana jako wzór do naśladowania dla Polski – zwłaszcza w aspekcie radzenia sobie z rozmaitymi patologiami życia społecznego. Co jest natomiast notorycznie pomijane w takiej narracji, to fakt, że ta sama Szwecja nie jest w stanie skutecznie przeciwdziałać stale rosnącemu zagrożeniu przemocą seksualną.
W opublikowanym kilka lat temu raporcie Amnesty International (link) można przeczytać, że odsetek szwedzkich kobiet padających ofiarą napaści seksualnych wykazuje od lat tendencję wzrostową. Oficjalne statystyki są mocno niedoszacowane i nie przedstawiają realistycznej skali nasilenia zjawiska. Z treści rządowego dokumentu wynika bowiem, że w roku 2017 po ekstrapolacji rezultatów sondażu wiktymizacyjnego w przybliżeniu 112 tysięcy osób w wieku powyżej lat szesnastu doświadczyło gwałtu albo zostało wykorzystanych seksualnie. Dla porównania w analogicznym okresie szwedzka policja zarejestrowała 5236 zgłoszeń o zgwałceniu; z tej puli skazano raptem 190 indywidualnych sprawców. Liczba ta nie jest aberracją. Lwia część gwałtów w Szwecji nigdy nie kończy się aresztowaniem napastnika, zaś w przypadku aresztowania zaledwie niewielki procent oskarżonych staje przed sądem. W okresie 2011-2015 wskaźnik skazań był tam prawie 35 razy niższy aniżeli wskaźnik zgłoszeń odebranych przez policję (zobacz Miikka Vuorela, tabela 2, str. 10).
Owszem, jest prawdą, iż na skutek szeregu modyfikacji, zaszczepianych stopniowo w szwedzkim kodeksie karnym w latach poprzednich, gruntownym przeobrażeniom uległa bazowa definicja gwałtu. Zazwyczaj były to poprawki rozszerzające jej zakres. Najradykalniejsze korekty wprowadzono w roku 2005 (patrz więcej tu) i od tamtej pory zaraportowane incydenty poszybowały w górę, co widać doskonale na poniższym wykresie (kliknięcie na grafikę otworzy ją w oddzielnym oknie w pełnej rozdzielczości).
Szkopuł w tym, że obserwowanych trendów nie da się w większości wytłumaczyć „technikaliami”. Z dwóch powodów: po pierwsze, mamy sondaże wiktymizacyjne, potwierdzające i wzmacniające konkluzje wysnute z policyjnych baz danych, a po drugie – oprócz Szwedów są w Europie jeszcze dwie inne nacje, które przy kompletowaniu informacji wsadowych o gwałtach posługują się bardzo podobną metodyką. Należą do nich Duńczycy oraz Belgowie (zobacz tabela z tego sprawozdania). Dzięki temu możemy zestawić ze sobą długoterminowe wskaźniki, pochodzące bezpośrednio z ich rejestrów statystycznych. Efekty takiego zabiegu każą przypuszczać, że pod wierzchnią warstwą słodkiej propagandy złe rzeczy dzieją się w państwie szwedzkim.
Brå (link), Danmarks Statistik (link), Eurostat (link)
Puenta jest następująca: nasze rodzime feministki, które stają na rzęsach, aby przeforsować wizję Polski jako kraju wyjątkowo zacofanego i pełnego troglodytów, o bezprecedensowym nagromadzeniu aktów przemocy wobec kobiet, albo cierpią na jakiś kolektywny syndrom urojeń obłąkańczo-prześladowczych, albo zwyczajnie kłamią na potęgę z doktrynerskich pobudek. Od razu uprzedzam, że bardziej prawdopodobny wydaje się ten drugi scenariusz.
Oto bowiem w reakcji na opublikowanie raportu FRA feministyczna Fundacja na rzecz Równości i Emancypacji STER wypuściła własną ankietę, w której blisko 92 proc. kobiet miało zeznać, że nie zgłosiły gwałtu na policję. Jak nietrudno zgadnąć, dokument ten nie spełniał elementarnych wymogów rygoru naukowego: próbkowana grupa respondentek była skrajnie niereprezentatywna, przy robieniu sondażu nie korzystano z usług żadnej profesjonalny instytucji badawczej, zaś autorki (do czego się same przyznały) kierowały się ideologicznym postulatem – UWAGA – “odejścia od przekonania o możliwości uzyskania w badaniach społecznych obiektywnej i neutralnej wiedzy na temat zjawisk społecznych”. Nie żartuję. Już pomijam inny trywialny problem, taki mianowicie, że nie da się nic powiedzieć o skali i natężeniu przemocy bez posiadania punktu odniesienia. Krótko mówiąc, aby oszacować rzeczywisty poziomu “niezgłaszania” gwałtów, aktywistki STER musiałyby przeprowadzić analogiczną sondę we wszystkich krajach UE (i najlepiej jeszcze w Afryce Subsaharyjskiej, Pakistanie i Afganistanie). Dopiero dysponując pełnym materiałem, mogłyby robić porównania z korzyścią albo na niekorzyść “białych Polaków”.