Mała Szwajcaria Ameryki – taki właśnie pseudonim przylgnął historycznie do Eureka Springs, niewielkiego miasteczka w hrabstwie Carroll w Arkansas. Złożyło się na to kilka czynników: malownicze położenie w górzystej, północnej części stanu, wijące się między wzniesieniami uliczki i szlaki turystyczne oraz – bez niespodzianki – broń palna. Dużo broni palnej. Gdybym powiedział, że co drugi pełnoletni mieszkaniec jest tam uzbrojony w minimum jedną sztukę, byłoby to co najwyżej lekkie podkoloryzowanie rzeczywistości.
Narracja, którą za chwilę przeczytacie (opowiedziana przez Edwina Tolle’a i Kevina Hatfielda w broszurce “The Great Eureka Springs Bank Robbery”), w sposób naturalny, bez intencji propagandowych, obrosła legendą, stając się nierozerwalnym składnikiem lokalnego folkloru. Wystarczy wspomnieć, że pomimo prawie stu lat, jakie upłynęły od tamtego zajścia, do dzisiaj odbywają się imprezy i rekonstrukcje upamiętniające zryw grupki cywilów, którzy postanowili sięgnąć po broń w sytuacji absolutnie niewymagającej od nich takiego poświęcenia.
27 września 1922 roku, krótko po godzinie jedenastej, Szwajcaria Ameryki trafiła na pierwsze strony największych gazet w kraju. Wieści o wydarzeniach rozchodziły się lotem błyskawicy. Oto bowiem pięciu przestępców, nad którymi ciążyły nakazy aresztowania wystawione przez kilku szeryfów z sąsiednich stanów, wjechało do miasteczka z zamiarem łatwego obłowienia się. Żaden z nich nie wyjechał już jednak stamtąd o własnych siłach. Trzech zginęło na miejscu od kul uzbrojonych mieszkańców, zaś dwóch z ranami postrzałowymi wylądowało za kratkami. Współczesne Dodge City albo Tombstone [1] – tego rodzaju nagłówki zdobiły fronty większości dzienników, od brukowców po ambitniejszą prasę. Jak podkreślają Tolle i Hatfield, szturmowanie banku w Eureka Springs stanowi jeden z najbardziej nagłośnionych napadów rozbójniczych w historii amerykańskiego dziennikarstwa. Poniżej wybrane urywki artykułów, jakie ukazały się parę dni po incydencie:
- “The Wichita Eagle” (dziennik z Kansas), felieton z dnia 30 września 1922 roku:
Pięciu bandytów obrabowało niedawno bank. Przekonani, że mają wszystko pod kontrolą, zmierzali do samochodu zaparkowanego przy krawężniku. Wnet dotarło do nich, iż popełnili błąd – byli w Arkansas, gdzie pogrążony w beznadziei tłum zrozpaczonych obywateli nie stoi bezczynnie i nie przygląda się, jak banda aroganckich łotrów przemyka tuż przed ich nosem niczym kometa na nocnym niebie. Nie tak rozwiązuje się tutaj sprawy.
Dwóch przechodniów, idących w odwiedziny do chorego przyjaciela, w porę dostrzegło, co się wyrabia: przekroczyli próg banku i otworzyli ogień do bandytów, celując zarazem w newralgiczne obszary ich ciała. Usłyszawszy odgłosy wystrzałów, pewien adwokat zwrócił się do swojego szanownego petenta ze słowami – “Proszę mi wybaczyć na moment”, a następnie podszedł do frontowego okna gabinetu i wygarnął z pół tuzina nabojów, posyłając je tam, gdzie były najbardziej potrzebne. To samo uczynił dentysta, który spytał grzecznie pacjenta, czy ten nie zechciałby przez chwilę posiedzieć z otwartymi ustami, po czym chwycił za karabin, oparł go na parapecie i mierzył wystarczająco długo, aby mieć pewność, iż przynajmniej jeden z oprychów nie opuści miasta żywy. Wracający do domu uczniak nie chciał być gorszy – wyciągnął broń i przyłączył się do ostrzału. Teraz już nawet okoliczni kupcy i handlarze zaczęli wynurzać się ze swoich bufetów i pokojów kuchennych. Każdy dzierżył w dłoni pistolet i gdy tylko mógł podejść na odpowiednią odległość, natychmiast pluł ołowiem.
Ani jeden postronny cywil nie został draśnięty. Na ulicach Eureka Springs nie było dzikiego strzelania. Gwoli formalności należy dodać, iż żaden z bandytów nie zdołał uciec, a całą zrabowaną sumę, równe $70 tysięcy, zwrócono do banku. Kongres Stanów Zjednoczonych powinien przegłosować medal dla mieszkańców Eureka Springs.
- “The Tulsa World” (dziennik z Oklahomy), komentarz z dnia 29 września 1922 roku:
Legislatorzy przez lata usiłowali znaleźć lekarstwo na przestępczość. Ich wysiłki okazywały się albo całkowicie daremne, albo połowicznie skuteczne. Istnieje wszelako jedna naprawdę sprawdzona metoda walki z ohydną praktyką niektórych nędznych obywateli, którzy siłą wydzierają innym ich środki utrzymania. To lekarstwo zostało zaaplikowane w klasycznym stylu w ostatnią środę grupie tchórzliwych bandytów przez mieszkańców Eureka Springs. Kiedy tylko praworządny obywatel w akcie obrony ma okazję zabić bandytę, włamywacza albo… [tutaj tekst się urywa]
- “The Grand Rapids Herald” (gazeta z Minnesoty), artykuł z dnia 28 września 1922 roku:
Wczorajsze rewelacje z Eureka Springs w Arkansas czyta się jak pożółkłą stronicę wydartą z kronik Starego Zachodu; była to lekcja dla każdej małej i dużej społeczności w Ameryce.
- “The Arkansas Gazette” z dnia 29 września 1922 roku:
Eureka Springs zasługuje na rozgłos, jaki przypadł w udziale jej mieszkańcom. Sposób, w jaki poradzili sobie oni z zagrożeniem, był niesamowity. Nie ma prawdopodobnie w dziejach amerykańskiej przestępczości drugiego takiego zdarzenia, które mogłoby się z tym równać. (…) Trudno będzie ustalić, kto wśród uczestników oddał decydujący strzał. Niemniej jednak szacunek należy się wszystkim śmiałkom biorącym udział w strzelaninie.
Starcie uliczne tak barwnie zreferowane przez dziennikarzy, pomimo końskiej dawki sensacji i mitotwórczego potencjału, w kluczowych punktach okazało się być nie tylko ściśle zgodne z rzeczywistym przebiegiem wydarzeń, co nade wszystko przeszło do annałów publicystyki jako jedna z niewielu relacji otwarcie aprobujących użycie broni przez ludność cywilną. Zaryzykuję stwierdzenie, że na palcach jednej ręki drwala można policzyć sytuacje, w których strzelanina w słusznej obronie zostałaby w mediach głównego nurtu sportretowana w tak pozytywnym świetle jak podczas ogólnokrajowego szaleństwa wywołanego napadem rabunkowym w małej mieścinie na rubieżach Arkansas [2].
Mieszkańcy Eureka Springs pozują do pamiątkowej fotografii obok roztrzaskanego Forda T.
Noc z wtorku na środę pięcioosobowa szajka złodziei spędziła pod gołym niebem, obozując w lesie gęsto porastającym malownicze zbocza Wyżyny Ozark na północ od Eureka Springs niedaleko jeziora Leatherwood. Z przerwami koczowali tak w buszu równy tydzień, regularnie schodząc w dół do miasteczka i obserwując rutynowe zwyczaje tubylców.
Wszyscy rabusie pochodzili z Oklahomy: bracia Charles i Goerge Price, Johnny Cowan, Mark Hendricks (ćwierć-krwi Indianin) oraz Cy Wilson. W odróżnieniu od 21-letniego Hendricksa, który dołączył do bandy w niedzielę, i Cowana, który harówkę w polu porzucił na rzecz kariery kryminalnej, Wilson i rodzeństwo Price mieli za sobą przeszłość bogato udokumentowaną w policyjnych kartotekach. Pierwszy chrzest bojowy odbyli w gangu Henry’ego Starra, w owym czasie jednego z najbardziej cenionych ekspertów od krojenia banków w Oklahomie.
Scenariusz zakładał wejście do skarbca dokładnie pięć minut po dwunastej w południe, kiedy większość pracowników rozpierzchnie się do domów zjeść obiad, wyczyszczenie stanowisk kasjerskich i skrytek, a na końcu rozmontowanie głównego sejfu. W środku za kontuarem stać miała tylko jakaś młoda dziewczyna na praktykach. W teorii był to zatem najprostszy napad w historii Ameryki. Ostatecznie o sromotnej porażce zadecydował jeden głupi błąd.
Ognisko dogasało. Bandyci szykowali się do drzemki, przykrywając się kocami. Charlie Price wyciągnął zegarek, żeby sprawdzić, czy dobrze go nastawił. Nie miał pojęcia, że przez cały czas, gdy wspólnie z towarzyszami przebywał w górach, układając harmonogram środowego napadu, zegarek śpieszył mu się względem zegarów w miasteczku – w noc poprzedzającą bezpośrednio skok był już niemal godzinę do przodu. Ten brak synchronizacji zaważył później na losach jego kamratów, zaś obydwaj bracia przypłacili tę niefrasobliwość życiem.
Sezon turystyczny zmierzał ku końcowi i był to jeden z tych dni, kiedy absolutnie nic nie miało prawa zakłócić monotonii spokojnego, jesiennego poranka. Hotele, ośrodki wczasowe, kurorty uzdrowiskowe, sady z owocami i oczywiście liczne w okolicy strzelnice, wszystkie te atrakcje pomału się wyludniały. Podróżni zostawili w kasach tysiące dolarów. Napływ gotówki odczuła również największa instytucja finansowa w miasteczku – The First National Bank of Eureka Springs, w której przyjezdni deponowali pokaźne oszczędności. I nieprzypadkowo ten właśnie oddział obrali sobie za cel byli członkowie gangu Henry’ego Starra.
Hendricks siedział za kółkiem wozu. Pod budynek zajechali punkt jedenasta, odczekali chwilę w ciszy, po czym nieśpiesznym krokiem weszli do banku. Byli tak pewni wygranej, że nawet nie założyli masek. Na miejscu nikt z kwartetu geniuszy nie zauważył, że przybyli godzinę za wcześnie, mimo iż wielki zegar na ścianie wskazywał 11:05, a nie – jak było ustalone – 12:05. W dodatku wewnątrz ciągle krzątało się pięciu pracowników i na domiar złego przed oknem kasjera stała kolejka klientów.
Przystąpili do akcji dopiero po wyjściu ostatniego cywila. Podczas gdy reszta ekipy zajęta była terroryzowaniem pracowników, Wilson przysunął się do okienka, za którym sterczał kasjer, i dostawił mu do twarzy lufę rewolweru. Zanim mężczyzna wzniósł grzecznie ramiona do góry, zdążył aktywować bezgłośny alarm. Sygnał zabrzęczał jednocześnie w trzech oddalonych od siebie pomieszczeniach: na piętrze w gabinecie prezesa, F.O. Butta, w pobliskim hotelu Basin Park i u konkurencji na końcu ulicy – w Banku Eureka Springs.
Dyrektor Butt, rozdrażniony hałasem, poprosił syna, który tamtego dnia pomagał mu w pracy biurowej, by ten zszedł na parter wyłączyć brzęczyk. W tej samej chwili kierownik hotelu Basin Park, Sam Bowman, podniósł słuchawkę telefonu z zamiarem skontaktowania się z bankiem. Chciał się upewnić, czy rzeczywiście ktoś omyłkowo nie uruchomił alarmu (co w przeszłości zdarzało się wielokrotnie), po drugiej stronie kabla nikt jednak nie odbierał. Bowman od razu zrozumiał, że coś tu nie gra. Wstał i pomaszerował prosto przed siebie, informując po drodze mijanych ludzi o swoich złych przeczuciach. W międzyczasie Glen Burson, kasjer zatrudniony w konkurencyjnej filii, sięgnął do szuflady biurka i wydobył mały kompaktowy rewolwer. Tak samo jak hotelarz, on również podejrzewał, że szykuje się większa afera. Gdy wyjrzał przez okno i zobaczył Forda T z uruchomionym silnikiem, zaparkowanego przed wejściem do banku F.O. Butta, stało się dla niego jasne, że napad rabunkowy jest w toku.
Jak tylko zjawili się w środku, Bowman i młody Butt zostali natychmiast zgarnięci przez Johna Cowana, który rozkazał im przylgnąć twarzą do ściany z rękami splecionymi za głową. Tym sposobem liczba zakładników wzrosła do siedmiu – teraz przestępcy musieli upilnować pięciu etatowych pracowników, syna prezesa, no i hotelarza z sąsiedztwa, a według planu miała być przecież jedynie wystraszona praktykantka.
Siedmiu wspaniałych, od lewej: Ernest Jordan, Jesse Littrell, Joe McKimmey,
szeryf Ed McShane, zastępca Homer Brittain, Sam Harmon i Robert Bowman.
Pierwszy strzał padł niedługo potem. Nie wiadomo, co tak bardzo zaniepokoiło Bursona, że zdecydował się użyć broni, w każdym razie to on dał znak do ataku. Celował w opony Forda T i dwie udało mu się przebić.
Hendricks spanikował. Wrzucił bieg i zaczął nieskładnie manewrować przy poboczu. Burson kontynuował ostrzał, tym razem waląc w karoserię auta. Ćwierć-krwi Indianin dodał gazu i najechał na krawężnik tuż przy postoju dla taksówek. Właściciel zajazdu, Bill Roach, krzyknął do swego asystenta, Sama Harmona, żeby ten pobiegł po dubeltówkę. Do strzelaniny włączył się także Jesse Littrell, miejscowy cukiernik. Ciastkarz grzał ze strzelby w stronę samochodu Hendricksa z wnętrza sklepu. Sekundę później na placu boju pojawił się Harmon. Hendricks usiłował wycofać auto, ale taksówkarz nie zamierzał czekać, aż nawróci – uniósł broń i wypalił z obydwu rur. Kule trafiły bandytę w prawe ramię, przeszywając je na wylot. Kierowca Forda znalazł się w potrzasku. Nacisnął pedał gazu do oporu, lecz z powodu przestrzelonych opon auto, zamiast ruszyć do przodu, przechyliło się i skręciło gwałtownie w bok. Hendricks stracił panowanie nad pojazdem i wyrżnął centralnie w słup telefoniczny. Littrell, chcąc dokończyć dzieła zniszczenia, wycelował w jego głowę i nadusił cyngiel. Pocisk przeszedł tuż obok ucha Hendricksa, jednak huk wystrzału okazał się na tyle silny, że młody postanowił się poddać – ciężko ranny wygramolił się z auta i osunął nieprzytomny na chodnik.
Odgłosy strzelaniny docierające z ulicy przed bankiem wytrąciły z rytmu resztę ekipy. Sytuacja robiła się napięta, bandyci zaczęli wypominać sobie błędy. George Price stracił zimną krew, wyszarpnął bratu torbę z pieniędzmi i rzucił się do wyjścia. Cy Wilson, najstarszy z bandy, uznał, że pora improwizować – rozkazującym gestem wskazał na Cowana i Charlesa, żeby wzięli zakładników jako żywe tarcze, po czym wszyscy ruszyli do frontowych drzwi, myśląc już tylko o ratowaniu własnych tyłków. Nie spodziewali się, że na zewnątrz czekać będzie na nich uzbrojony komitet powitalny złożony z mieszkańców Eureka Springs. Gdyby bandziorom nie puściły nerwy i zamiast zwiewać w popłochu przez drogę w kierunku zabudowy naprzeciwko, ustawili się ciasno przy zakładnikach, cywilni obrońcy mogliby się zawahać. Szczęśliwie dla nich złodzieje dokumentnie się pogubili.
Pierwszy zluzował szyki Charlie Price, który na widok pogruchotanego Forda wykrzyknął do swoich towarzyszy, by ci trzymali się blisko, a następnie odepchnął jedyną kartę przetargową, jaką miał, i pognał w stronę kamiennej klatki schodowej tkwiącej we wnęce między ruderą z czerwonej cegłówki a piekarnią braci Crow. Nie namyślając się zbytnio, jego brachol ruszył w ślad za nim. Schody opadały stromo wprost do ulicy wylotowej z miasta, teoretycznie zatem ten ich partyzancki plan ewakuacji mógł nawet się powieść. Kilka sekund później wystartowali Cowan i Wilson, wlokąc za sobą dwójkę pracowników banku, którzy zdołali się jednak w porę oswobodzić z uścisku i natychmiast legli płasko na glebie, unikając krzyżowego ognia.
Od tego momentu wypadki potoczyły się już bardzo szybko.
Czwórkę uciekinierów spostrzegł właściciel sklepu jubilerskiego, Ernest Jordan. Mężczyzna sięgnął po rewolwer, przyklęknął, ustabilizował rękę, w której dzierżył broń, odciągnął kurek i delikatnie nacisnął spust. Wilson leciał na końcu, zasłaniając ciałem towarzyszy, i to w jego plecach ugrzęzła kula wystrzelona przez jubilera. Bandyta wypluł strugę krwi i runął na drogę, unosząc tumany kurzu. Umierał w konwulsjach.
George Price wpadł krótko po tym, jak ubito Wilsona. Jego pech polegał na tym, że zbiegając ze schodów, natknął się na niejakiego Homera Brittaina, lokalnego stróża prawa, który przybył z odsieczą lekko spóźniony. Wyłoniwszy się zza winkla budynku, Brittain rozkazał bandycie, by się zatrzymał i rzucił torbę z pieniędzmi, a gdy ten nie posłuchał, funkcjonariusz posłał mu kulkę prosto w czerep. Price tak śmiesznie upadł, że przewiesił się przez barierkę jak worek zboża. Nie wyciągnął kopyt od razu, skonał dopiero na szpitalnej pryczy dwadzieścia minut po przewiezieniu do lazaretu. Nie uwzględniając półprzytomnego Hendricksa, leżącego na bruku obok rozwalonego Forda, przy życiu pozostało już tylko dwóch członków gangu.
John Cowan zwolnił nieco tempo biegu, gdy dosięgnął go pocisk wystrzelony z flinty Sama Bowmana, hotelarza, którego parę minut wcześniej Cowan sterroryzował w banku. Rana była poważna, ale nie na tyle, żeby zabić. Opryszek zdołał się podnieść i dołączył do Charlie’ego Price’a na drugim końcu klatki schodowej. Był to ich ostatni wspólny przystanek. Price zginął podziurawiony jak sito – w jego ciele naliczono tuzin otworów wlotowych. Ostatecznie Cowan, poraniony i wyczerpany, skapitulował zaraz po tym, jak biodro roztrzaskał mu nabój z broni dużego kalibru, posłany przez jakiegoś anonimowego mieszkańca Eureka Springs.
Jak odnotowano w kronikach, strzelanina trwała nie dłużej niż dziesięć minut. Cudownie ocaleni Hendricks i Cowan wykurowali się w pobliskim szpitalu, po czym przetransportowano ich do więzienia w Berryville, gdzie doczekali procesu. Cowan usłyszał wyrok dwudziestu lat odsiadki, a Hendricks – z racji młodego wieku i faktu, że robił za szofera – dostał pięć.
____________________
[1] Porównanie średnio trafione. Noszenie broni w granicach Dodge City i Tombstone kończyło się najczęściej aresztowaniem. W 1878 roku taka tabliczka witała przyjezdnych do miasteczka w Kansas:
W roku 1881 bracia Earp wydali oficjalne rozporządzenie na piśmie zakazujące noszenia broni w Tombstone. Nowe prawo obejmowało również broń białą (noże traperskie i sztylety). Nie był to jednak bezwzględny zakaz tak jak w Dodge City – po otrzymaniu zgody szeryfa można było legalnie broń nosić.
[2] Niestety, dzisiaj niewiele osób o niej pamięta. Na anglojęzycznej Wikipedii pod hasłem “Eureka Springs” znalazłem ledwo dwa ogólnikowe zdania odnoszące się do samego zajścia. Zero odnośników do źródeł, o udziale cywilów nie wspominając (link):
Jedyny napad na bank, jaki miał miejsce w Eureka Springs, wydarzył się 27 września 1922 roku, gdy piątka bandytów z Oklahomy usiłowała obrobić tamtejszy First National Bank. Trzech rabusiów zginęło, dwóch zostało rannych. [The only bank robbery to occur in Eureka Springs was on September 27, 1922, when five outlaws from Oklahoma tried to rob the First National Bank. Three of the men were killed and two others wounded.]