W styczniu 1848 zakończyła się wojna Stanów Zjednoczonych z Meksykiem, którą wygrali ci pierwsi. W ramach ustaleń pokojowych Kalifornia, wcześniej prowincja meksykańska, została przekazana pod jurysdykcję rządu federalnego. W tamtych czasach Zachodnie Wybrzeże to było ubi leones – słabo zaludnione ziemie na krańcach kontynentu, fatalnie skomunikowane z resztą kraju, gdzie San Francisco cieszyło się statusem wioski liczącej kilkuset mieszkańców. Jednak niebawem wszystko miało stanąć na głowie. W tym samym roku, w którym ucichły ostatnie wystrzały zmagań amerykańsko-meksykańskich, jeden z kowbojów znalazł w rzece złoty samorodek. I zaczęła się bonanza.
Dzięki gorączce złota Kalifornia doświadczyła bezprecedensowego rozkwitu ekonomicznego. W ciągu ćwierćwiecza liczba ludności San Francisco zwiększyła się przeszło 150-krotnie. Z politycznego punktu widzenia odkrycie złota przyczyniło się do uzyskania przez Kalifornię po niespełna dwóch latach tytułu pełnoprawnego stanu, co do dzisiaj jest nieprzelicytowanym rekordem. Dotychczas było tak, że aby otrzymać wejściówkę do kantyny oficerskiej, tj. dostać się do grona stanów Ameryki Północnej, trzeba było odczekać swoje jako terytorium zależne, akumulując w międzyczasie odpowiednio dużą populację (sześćdziesiąt tysięcy rezydentów). Normalnie ów proces trwał parę dekad; Kalifornia przekroczyła ten pułap zaledwie w rok. Tym sposobem obszar do niedawna postrzegany jako amerykański zaścianek w kilka lat stał się celem pielgrzymek wszystkich nacji i ras. Szczególnie napięte, delikatnie rzecz ujmując, były w początkowej fazie relacje między autochtonami a przybyszami z Europy.
W swoim okolicznościowym exposé pierwszy w historii gubernator Kalifornii, Peter Hardeman Burnett, tak oto zreferował kwestię rdzennych plemion Ameryki:
Należy się spodziewać, że wyniszczająca konfrontacja pomiędzy obiema rasami toczyć się będzie tak długo, dopóki ludność indiańska nie wyginie. I choć inaczej niż z wielkim ubolewaniem nie możemy wyczekiwać ostatecznego rozstrzygnięcia, to jednak los tejże rasy przypieczętowany został w sposób tak nieodwołalny, iż żaden człowiek w swej mądrości nie będzie władny tego powstrzymać. [That a war of extermination will continue to be waged between the races, until the Indian race becomes extinct, must be expected. While we can not anticipate this result but with painful regret, the inevitable destiny of the race is beyond the power or wisdom of man to avert.]
Pan Burnett nie rzucał słów na wiatr. Artykuł VII kalifornijskiej ustawy zasadniczej dawał mu podstawy prawne do zwołania milicji w celu stłumienia rebelii i odparcia inwazji. W cytowanym wyżej przemówieniu gubernator nie omieszkał naświetlić kluczowych, w jego mniemaniu, wydarzeń, które domagały się zdecydowanej interwencji ze strony oddziałów milicji stanowej. Chodziło naturalnie o pognębienie Indian, dopuszczających się regularnych ataków na tereny przygraniczne. Już w roku 1850 Burnett dwukrotnie zwoływał milicyjne regimenty. Pierwszy rozkaz wydał 23 kwietnia przy okazji incydentu u zbiegu rzek Gila i Colorado. Szeryfowie z San Diego oraz Los Angeles mieli zebrać setkę ludzi i odeprzeć indiańskie szarże, po czym zabezpieczyć szlaki wędrowne, którymi przybywali do Kalifornii imigranci ze wschodu. Drugi rozkaz podpisał w październiku – szeryf z hrabstwa El Dorado dostał polecenie zwerbowania dwustu ludzi i wyposażenia ich w muszkiety. Intencje były identyczne: spuścić łomot tubylcom i ubezpieczać pielgrzymki.
Sęk w tym, że Indianie nadal mogli bez przeszkód zaopatrywać się na otwartym rynku w broń i amunicję, dlatego przewidywana przez kalifornijską legislaturę “eksterminacja” nie przynosiła jak dotychczas wymiernych rezultatów. Rdzenni nie tylko potrafili skutecznie odpychać ataki rekrutów gubernatora, ale także sami najeżdżali na osady, grabiąc i wyżynając mieszkańców. W takich właśnie kryzysowych okolicznościach narodziła się potrzeba kontroli obrotu bronią palną i wykreowania w prawie nowej subkategorii ludzi, którym nie wolno było sprzedawać ani nabywać oręża (tzw. “prohibited persons”).
W 1851 roku delegat do stanowej legislatury, niejaki Alonzo Adams, uroczyście dał słowo, że przedłoży zgromadzeniu projekt ustawy “O zapobieganiu sprzedaży broni palnej oraz innych narzędzi wojny ludności indiańskiej”. Pomysł spalił na panewce. Trzy lata później porzucony przez Adamsa koncept reanimował jego kolega, deputowany Edward A. Stevens, zawężając nieco granice obowiązywania restrykcji. Uchwała jego autorstwa nosiła teraz tytuł “O zakazie noszenia broni i kupowania amunicji przez Indian w hrabstwie El Dorado”. Ta ustawa również przepadła w głosowaniu. Dopiero weteran wojsk Unii, Stephen Girard Whipple, dopiął swego, przedkładając w izbie niższej parlamentu dekret “O zapobieganiu sprzedaży broni i amunicji ludności indiańskiej na terenie Kalifornii”. Przekaz był jasny – Indianie nie mogą posiadać broni palnej. Pełny tekst rozporządzenia brzmiał następująco:
Paragraf 1: Osoba lub osoby, które sprzedadzą w granicach stanu lub dokonają transferu w ramach podarunku ludności indiańskiej, bez względu na płeć, jakąkolwiek broń i amunicję dowolnego typu, winne będą wykroczenia, osądzone i ukarane grzywną w wysokości od 25 do dwustu dolarów albo skazane na miesiąc do pół roku aresztu, albo ukarane grzywną i skazane jednocześnie, w zależności od decyzji niezawisłego sądu.
Paragraf 2: Jedna-czwarta sumy pochodzącej ze ściągniętej grzywny przekazana będzie osobie lub osobom, które poinformowały władze o popełnieniu przestępstwa, jedna-czwarta oddana do budżetu danego hrabstwa i przeznaczona na budowę dróg, a pozostała część, tj. połowa, przejdzie na własność budżetu stanowego i przeznaczona będzie na szkolnictwo.
Paragraf 3: Ustawa wchodzi w życie po 30 dniach od uchwalenia.
Trzeba było czekać prawie sześćdziesiąt lat, aby kalifornijska legislatura anulowała wszystkie powyższe rasistowskie uregulowania – ich kasację zaakceptowano 22 kwietnia 1913 roku.