Choć zamierzam w tym wątku skupić się na kompromitująco niskim poziomie TVN-owskich reportaży o broni palnej, to jednocześnie zastrzegam, iż nie należy odczytywać tego wpisu jako podjazdu wyłącznie na tę konkretną stację. Wszystkie polskojęzyczne media głównego nurtu, od prawa do lewa, są tak samo winne: dopuszczają się solidarnie ordynarnych przeinaczeń w rzeczonym temacie na drodze bezrefleksyjnego kolportowania hoplofobicznej propagandy, skopiowanej z zagranicznych źródeł o potężnym ideologicznym skrzywieniu.
Zamach terrorystyczny z 2016 roku na gejowski klub nocny w Orlando na Florydzie (którego dokonał synek tajnego współpracownika FBI i serdecznego admiratora Hillary Clinton) stał się dla telewizji założonej przez Mariusza Waltera idealnym pretekstem do siania dezinformacji. Spośród natłoku bredni wybrałem dwa szczególnie drastyczne przykłady manipulowania percepcją opinii publicznej: pierwszy jest klasycznym sofizmatem, drugi zaś sprowadza się do prymitywnego w swej zuchwałości oszustwa.
Jak można podejrzeć na zamieszczonym niżej nagraniu, gospodarz programu, zasłaniając się autorytetem “cenionego eksperta międzynarodowego”, zupełnie frywolnie zderza ze sobą amerykańskie ofiary śmiertelne konfliktów zbrojnych, liczone od końca XVIII wieku do okresu współczesnego, z obywatelami USA zastrzelonymi w granicach tego kraju z broni palnej na przestrzeni ostatniego półwiecza, po czym stwierdza, że różnice te są “szokujące”. Dodatkowo szczyci się tym, że niby zweryfikował prawdziwość podanych statystyk w wielu miejscach i faktycznie wyszło, że broń zabija więcej ludzi niż wojaczka i robi to znacznie efektywniej:
W początkowym kontakcie wypowiedź ta wydaje się poprawna, lecz głębsza analiza ujawnia zwodniczą nieścisłość takiego porównania i ukryte w nim spiętrzenie świadomych przekłamań.
- Liczba ofiar wojen jest rażąco niekompletna: dotyczy tylko zgonów, będących pokłosiem działań stricte militarnych, przez co nie uwzględnia pogromów na cywilach, Amerykanów wykończonych głodem tudzież chorobami spowodowanymi wojną secesyjną (odcinanie dostaw żywności i leków było wtedy, niestety, powszechnie stosowaną taktyką w walce z wrogiem) oraz strat ludzkich po stronie wyzwolonych Murzynów. Badacze szacują, że po wkomponowaniu tych wygodnie pominiętych ofiar skumulowany wolumen zabitych w amerykańskiej Civil War mógłby spokojnie przekroczyć milion trupów (i w rezultacie byłby nawet o kilkaset tysięcy większy niż w groteskowym porównaniu TVN-u).
- Uwaga ta jest o tyle doniosła, że po stronie “zastrzelonych z broni palnej” wymieszano dosłownie wszystko: samobójstwa, morderstwa, ale także legalne zabójstwa w defensywie, nieszczęśliwe wypadki i policyjne interwencje. Sympatyczny pan prowadzący wspomniał, co prawda, iż do puli z ofiarami postrzeleń wrzucono śmierci samobójcze, “zapomniał” jednak doprecyzować, że stanowią one przeszło 2/3 wszystkich zgonów w wyniku użycia broni (więcej o zjawisku tutaj).
- Wreszcie po trzecie: oprócz emocjonalnej manipulacji dużymi liczbami, niezrozumiały jest dla mnie sens robienia tego typu zestawień. Analogicznie kuriozalny eksperyment można przecież wykonać, posiłkując się np. statystykami błędów lekarskich. Przypuszcza się, że średnio rocznie na skutek niedbalstwa pracowników medycznych umiera w Ameryce w najbardziej optymistycznym wariancie scenariusza ~100 tysięcy pacjentów (raport), zaś w najbardziej pesymistycznym ~250 tysięcy (zobacz artykuł i wysłuchaj podcastu). Czy powinno się na tej podstawie wnioskować, że pobyt w szpitalu w czasie pokoju jest groźniejszy dla życia i zdrowia przeciętnego obywatela aniżeli pobyt w okopach podczas wojennej zawieruchy?
Podsumowując tę farsę: epigońska propaganda TVN-u adresowana jest do publiki, którą można przekabacić na każdą wiarę dowolnie absurdalną gadką. Nie dość, że w zbiorze z bronią zmiksowali dwie dokumentnie nieprzystające do siebie subkategorie, z których jedna została w ogromnej większości utworzona z radykalnie nieprzystających do polskich realiów przypadków zabójstw (chodzi oczywiście o murzyńską, rozpasaną przemoc, windującą wskaźniki morderstw w USA wysoko ponad normę krajów europejskich), to jeszcze odnieśli potem całość do kompletnie nieprzystającej kategorii zgonów bitewnych, zarejestrowanych w toku paruset lat historycznych starć zbrojnych.
I teraz o ile ten pseudobłyskotliwy, krętacki numer wymagał odrobiny wysiłku intelektualnego do jego zdemaskowania, to kolejny jest już jazdą po bandzie, bezceremonialnym fałszerstwem i dowodem na totalny brak jakiejkolwiek etyki dziennikarskiej:
Oto pełny cytat, wyeksponowany na dzień dobry w akapicie otwierającym tekst:
Niedzielna masakra w klubie nocnym w Orlando, w której zginęło 49 osób, wstrząsnęła Amerykanami. Liczby pokazują jednak, że to nic niezwykłego. Statystycznie niemal każdego dnia w USA dochodzi do masowej strzelaniny, w której ginie kilkadziesiąt osób. Tylko w ciągu pierwszego półrocza 2016 r. życie straciło w ten sposób ponad 6 tys. osób.
Żeby była jasność: TVN24 sugeruje tutaj, iż codziennie gdzieś w Ameryce wybucha publiczna strzelanina taka jak w Orlando i że po zsumowaniu masowe mordy z udziałem broni palnej zabijają regularnie co roku z grubsza kilkanaście tysięcy cywilów [1].
Sprawdzam: w zależności od źródła i definicji masakry w miejscu publicznym we wszystkich podobnych zdarzeniach na terenie USA zginęło dokładnie 1141 osób, czyli po uśrednieniu ~23 ofiary śmiertelne rocznie w ciągu pięciu dekad (1966-2016), lub 1139 osób, czyli średnio ~26 ofiar śmiertelnych rocznie w ciągu czterech dekad (1976-2018). Jeszcze raz: dwadzieścia trzy, względnie dwadzieścia sześć rocznie; nie żadne tysiące (dla kontekstu – co sezon dwustu Amerykanów umiera pechowo w wypadkach drogowych na skutek kolizji z jeleniem).
Wpis zamykam pytaniem retorycznym: skoro według narracji TVN24 oraz innych mediów, rzeczywiście w USA jest tak źle z powodu nieskrępowanego dostępu do broni palnej, to po co sztucznie dmuchać statystyki?
____________________
[1] Prawie 40 proc. Amerykanów wierzy, że masowe strzelaniny razem z wypadkami generują większość ofiar śmiertelnych użycia broni w ich kraju (patrz raport), podczas gdy tak naprawdę oba te zbiory składają się ledwo na 1.5 proc. zgonów (~0.3 proc. przypada na “strzelaniny”, 1.2 proc. – na wypadki). Najbardziej niezorientowana (ogłupiona) jest oczywiście ta próba ankietowanych, która deklaruje, że nie posiada broni palnej w domu. Ludzie ci postrzegają Amerykę jako miejsce, gdzie rocznie w wyniku publicznych strzelanin ginie ponad 20 tysięcy osób. Warto podkreślić, że sondaż przeprowadzono czternaście dni przed fatalnym, sierpniowym weekendem roku 2019, kiedy w USA zdarzyły się dwie masakry: w teksańskim El Paso i w Dayton w stanie Ohio. Skrzywienia percepcji nie da się więc wytłumaczyć w tym przypadku nagłym zalewem skoordynowanej, medialnej dezinformacji.