Przejdź do treści

Broń palna w Meksyku

    W maju zeszłego roku Barack Obama złożył wizytę u prezydenta Nieto i stojąc pod dachem Narodowego Muzeum Antropologicznego w stołecznym parku Chapultepec wygłosił krzepiący monolog (link) o potrzebie zacieśniania sąsiedzkiej współpracy i przyjaźni. W zalewie słodkich deklaracji nie mogło oczywiście zabraknąć akapitu o tym, że broń palna to zło:

    Większość broni wykorzystywanej do popełniania przestępstw tu, w Meksyku, pochodzi ze Stanów Zjednoczonych (…) Będę nieustannie robił wszystko, co w mojej mocy, by uchwalono zdroworozsądkowe przepisy, które pomogą utrzymać ją z dala od rąk kryminalistów i osób niebezpiecznych. W ten sposób można ocalić wiele ludzkich istnień po obu stronach granicy i tak właśnie należy postąpić.

    [Most of the guns used to commit violence here in Mexico come from the United States. (…) I will continue to do everything in my power to pass common-sense reforms that keep guns out of the hands of criminals and dangerous people. That can save lives here in Mexico and back home in the United States. It’s the right thing to do.]

    Przyjmując na wiarę zafałszowaną teorię Obamy, że lwia część uzbrojenia odzyskiwanego na miejscach zbrodni karteli narkotykowych pochodzi z USA [1], proponuję przyjrzeć się z bliska rubieży meksykańsko-teksańskiej, gdzie rozpościera się po horyzont ogromna policentryczna aglomeracja El Paso-Juárez. Swoje koryto wyżłobiła tam rzeka Rio Grande (albo jak kto woli: Río Bravo del Norte), symbolicznie separując obydwa obszary metropolitalne i wyznaczając najczęściej chyba pokonywaną przez “nieudokumentowanych” imigrantów linię graniczną na kuli ziemskiej.

    El Paso leży w Teksasie, a Teksas słynie z bardzo swobodnego podejścia do cywilnego rynku broni. Każdy, kto nie widnieje w policyjnych kartotekach i nie był ścigany za przestępstwa z użyciem przemocy, może spokojnie przekroczyć próg jednego z blisko dwudziestu sklepów rozlokowanych na terenie miasta i kupić sobie, co dusza zapragnie, łącznie z taczką amunicji. Jeżeli konieczność wypełniania formularza 4473 wyda się komuś przejawem skandalicznie rozpasanej biurokracji, zawsze istnieje możliwość legalnego nabycia broni od sąsiada albo znajomego w ramach prywatnej transakcji [2]. Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że w “The Lone Star State” łatwiej jest zaopatrzyć się w broń palną niż w paliwo. Bo broń dostępna jest wszędzie, paliwo zaś tylko na stacjach benzynowych, na których… też można dostać broń.

    Czy przekłada się to jakoś szczególnie negatywnie na wskaźniki przestępczości? 

    W roku 2010 w El Paso odnotowano pięć zabójstw. Licząc od połowy lat dziewięćdziesiątych poprzedniego stulecia miasto nieprzerwanie figuruje w pierwszej trójce dużych metropolii w USA z najmniejszą liczbą morderstwDla odmiany w tym samym okresie w Juárez zabójstwo jako przyczynę zgonu orzeczono w 3622 przypadkach (obie jurysdykcje skontrastowano pod tym względem w filmie dokumentalnym “Narco Cultura” → link), co spowodowało, że ta ponad milionowa aglomeracja błyskawicznie dorobiła się niechlubnego tytułu jednego z najbardziej niebezpiecznych zagłębi na Ziemi.

    Jeszcze raz: El Paso – 5 zabójstw, Juárez – 3622 zabójstwa.

    Żebyśmy się dobrze zrozumieli – widoczna dywergencja dotyczy wszystkich przygranicznych hrabstw/gmin: w roku 2012 średnia morderstw dla amerykańskich powiatów leżących wzdłuż granicy wyniosła 1.4 na 100k/mieszkańców, z kolei dla gmin meksykańskich – prawie 35 (25x więcej i połowa z nich doświadczyła powyżej 40 zabójstw na 100k). Ukształtowanie szeregów czasowych pokazuje, że jest to zjawisko stałe i niezmienne od dekad:

    I teraz taki Obama leci w gościnę do Meksyku z wymęczonym na kolanie przez ghostwritera przemówieniem i bajki opowiada; każe mi wierzyć, że guns kill people – że po opuszczeniu El Paso i Teksasu w amerykańską broń wstępuje nagle żądny mordu demon [3].

    Oceniając z historycznego dystansu, meksykańskie regulacje, w odróżnieniu od teksańskich, należą do wyjątkowo drakońskich (→ link). Zasady dostępu osób prywatnych do broni palnej kodyfikuje tam ustawodawstwo federalne z 1972 roku (później wielokrotnie nowelizowane). Intencją kolejnych poprawek było tylko i wyłącznie nakładanie coraz to nowych ograniczeń na legalnych posiadaczy broni. Na stronach amerykańskiego konsulatu w Tijuanie od niedawna wisi ostrzeżenie dla turystów, że osobie złapanej ze scyzorykiem w kieszeni grozi do pięciu lat więzienia [4]. Trudno w to uwierzyć, lecz w calutkim 128-milionowym kraju ostał się zaledwie jeden sklep oferujący komercyjnie cywilne uzbrojenie. Znajduje się on w stolicy Mexico City i nazywa się Directorate of Arms and Munitions Sales (zdjęcie do podejrzenia tu). Prowadzi je armia meksykańska, sprzedawcy zaś noszą zielone stroje z maskującym kamuflażem [5]. 

    Odkąd politycy wymazali z kart porewolucyjnej konstytucji zapis o prawie do noszenia broni, Meksyk zdecydowanie nie jest, jak powiadają Amerykanie, gun friendly. Najlepiej świadczy o tym wybitnie groteskowy spektakl, który rozegrał się przeszło dwa lata temu nieopodal Juárez w stanie Chihuahua. Otóż władze rozjechały wtedy walcem blisko siedem tysięcy sztuk broni palnej zarekwirowanej okolicznym kartelom. Wszystko odbyło się publicznie w blasku fleszy. Pokazówkę zorganizowało wojsko i przypominała ona hipisowski happening: po opróżnionych z amunicji karabinach i pistoletach przejechały wały maszyn budowlanych i gąsienice czołgów (→ link). Ze sprasowanych szczątków metalu powstał następnie wielki billboard, na którym po angielsku napisano “NO MORE WEAPONS”:

    Restrykcje, dekrety oraz piękne pokazówki dla mediów to jedno, a życie i tak toczy się swoim torem. Meksykańskie domy kryją tysiące niezarejestrowanych pistoletów, strzelb i karabinów. Prawdopodobnie tylko dzięki temu zwykli ludzie mogą się tam bronić, inaczej byliby zdani na łaskę lub niełaskę narcos i skorumpowanych urzędników [6]. Ci ostatni tworzą nawet “brygady społeczne”, które na zlecenie rządu pukają od drzwi do drzwi i wypytują o broń, przy okazji zapewniając, że jej właściciele nie zostaną aresztowani, jeśli posłusznie ją zgłoszą (w zamian obiecuje się im pieniądze, sprzęt gospodarstwa domowego albo zabawki dla dzieci).

    no_guns

    • AKTUALIZACJA 03/12/2015

    Film dokumentalny wyprodukowany przez BBC – “Secrets of Mexico’s Drug War” (2015). Gdy startowałem z seansem, nic jeszcze nie zapowiadało, że będzie to aż tak dobrze spędzona godzina. Główny wątek ogniskuje się na współpracy administracji Obamy z najpotężniejszym meksykańskim kartelem – Sinaloa. Materiał kręcono przed spektakularną ucieczką Joaquína Guzmána z placówki federalnej o zaostrzonym rygorze w Almoloya de Juárez.

    Jednym z wątków poruszanych przez autorów filmu jest rządowa operacja o kryptonimie “Fast and Furious”, która zakończyła się w 2010 roku bezprecedensowym skandalem. Cała akcja polegała na kontrolowanym przemycie broni palnej do Meksyku, podjętym w celu wytropienia jej odbiorców, szefów karteli narkotykowych. Agenci federalni szybko jednak stracili nadzór nad szmuglowanym towarem (ponad dwa tysiące egzemplarzy broni). Parę sztuk znaleziono wkrótce na arizońskich bezdrożach w miejscu dokonanego przez sicarios zabójstwa agenta straży granicznej, Briana Terry’ego. Inne znajdowano głęboko w Meksyku przy okazji licznych masowych mordów albo leżące obok ciał przechodniów zabitych przez walczące kartele. Ze “zgubionej” przez ATF broni mogło zginąć w przybliżeniu 200-700 osób.

    Do zbadania afery powołano Komisję Kontroli i Reformy Rządu (The House Oversight and Government Reform Committee) pod kierownictwem republikańskiego kongresmena Darrella Edwarda Issy. Na przesłuchanie w charakterze świadka zawezwano ówczesnego ministra sprawiedliwości oraz prokuratora generalnego, Erica Holdera, któremu podlega bezpośrednio ATF. Członkowie gremium zażądali od niego dokumentów, odsłaniających kulisy zwieńczonej fiaskiem operacji. Holder odmówił, powołując się na decyzję Obamy, który nieco wcześniej (po raz pierwszy w czasie swojej prezydentury) skorzystał z przywileju władzy wykonawczej i nałożył klauzulę tajności na wszystkie akta skojarzone ze sprawą. Administracja uzasadniła takie posunięcie standardową formułką, że upublicznienie akt może mieć rzekomo negatywne konsekwencje dla bezpieczeństwa narodowego.

    Twórcy poświęcają także sporo uwagi cichym ofiarom uknutej przez rząd intrygi, mianowicie sprzedawcom broni palnej w Arizonie, którzy zgodzili się partycypować w akcji, bo uwierzyli zapewnieniom urzędników federalnych, iż w grę wchodzą aresztowania wysoko postawionych bossów Sinaloa. Na pokazanie twarzy i rozmowę zgodził się tylko jeden z nich, były żołnierz Piechoty Morskiej, Mike Detty. Reszta ze strachu przed odwetem nie chciała się wychylać (obawy nie są wcale bezpodstawne – większość zatrzymanych przemytników wyszła już na wolność). Detty: “Dostałem lekcję życia. Zrozumiałem, że istnieje olbrzymia przepaść między pomaganiem krajowi a pomaganiem rządowi. Gdyby była taka potrzeba, mógłbym zginąć za mój kraj, ale dla rządu nie kiwnąłbym palcem.” (link)

    ____________________

    [1] Zafałszowaną z kilku powodów: 1) do urzędników ATF z poleceniem wyśledzenia oraz identyfikacji trafiają tylko te egzemplarze broni, co do których władze meksykańskie przypuszczają, że zostały przeszmuglowane z Ameryki. Jest to zatem zaledwie część z ogólnej puli jednostek konfiskowanych i/lub odnajdywanych w miejscach strzelanin po drugiej stronie granicy. Reszta może równie dobrze pochodzić z innych źródeł, ale ponieważ faktyczna wielkość owej puli pozostaje nieznana, trudno prawidłowo oszacować, ile tak naprawdę sztuk broni palnej przenika do Meksyku z USA. 2) ATF nie podaje, jaki odsetek odzyskanej broni sprzedano za pośrednictwem amerykańskich sklepów na żądanie Departamentu Sprawiedliwości. Chodzi o wszelkiego rodzaju usankcjonowane i nadzorowane przez rząd federalny transakcje na potrzeby meksykańskich służb mundurowych tudzież tajne operacje typu “Fast and Furious” czy “Wide Receiver”. 3) ATF nigdy nie rozbija statystyk na broń kupowaną legalnie i broń kradzioną. Obwinianie licencjonowanych sprzedawców o kradzieże z prywatnych domów jest taktyką kompletnie chybioną.

    Generalnie wiele wskazuje na to, że jednym z głównych źródeł zaopatrzenia handlarzy w broń palną jest wojsko, a mówiąc dokładniej, dezerterzy z armii. Od lat tysiące żołnierzy z karabinami pod ręką regularnie opuszcza szeregi meksykańskich formacji zbrojnych, zasilając struktury lokalnych syndykatów mafijnych. Don Winslow, światowej sławy powieściopisarz i dziennikarz śledczy, ceniony autorytet w temacie drug war, podejrzewa, iż większość broni przechwytywanej przez hersztów narkotykowych wypływa z wojskowych/policyjnych arsenałów:

    Politics & Prose Bookstore (2015)

    [2] W Teksasie nie musisz dokonywać transferu tytułu własności do broni za pośrednictwem licencjonowanego dilera, nie musisz też przepisywać jej na nową osobę. Twoim jedynym obowiązkiem jest upewnić się w miarę możliwości, czy nabywca broni mieszka na stałe w Teksasie i czy może legalnie tę broń posiadać. Często sprzedający proszą o okazanie prawa jazdy na potwierdzenie adresu zameldowania, mogą również podpisać umowę sprzedaży albo poprosić o jakieś inne dodatkowe informacje. Żadna z tych czynności nie jest jednak wymagana przez prawo, stanowi co najwyżej przejaw dobrej woli. Kiedy transakcja dobiegnie końca, broń należy do ciebie. Żadnej biurokracji, zero telefonowania po urzędach.

    [In the state of Texas you do not have to transfer ownership of the firearm via a dealer, nor do you have to have the firearm re-registered as there is no such firearms registration in the state of Texas. Your only obligation is to reasonably assume that the purchaser is a Texas resident and legally able to own and possess the firearm. Often times people will request a Texas Drivers License to ensure they are a state resident, write a bill of sale, and sometimes take information from the purchaser. All of these are not required, but to some, are good practice to ensure you, as the seller, are performing your duty properly. Once the transaction is performed you are done. There’s no paperwork, no phone calls to be made.]

    Z forum Texas Gun Talk (link)

    [3] Meksyk pełen jest miejsc kaźni w niczym nieustępujących wyobrażeniom utrwalonym na malowidłach Boscha. Kraj ten od przynajmniej dekady boryka się z hekatombą przemocy, która pozostawia wszędzie masowe groby porównywalne do tych, jakie odkrywane są w podupadłych zakątkach globu po przejściu wojny domowej. Ciągle odbywają się tam brutalne czystki, a toczący się konflikt pozbawiony jest jakiegokolwiek tła ideologicznego, religijnego czy politycznego. Meksykanie okaleczają się, torturują i mordują nawzajem dla pieniędzy i dostępu do szlaków przemytniczych. Co ciekawe, nie dalej jak 10 lat temu potomkowie Azteków znajdowali się na najlepszej drodze do zrównania swoich wskaźników zabójstw z amerykańskimi, notując od wczesnych lat 90. XX wieku spadki przemocy w statystykach (link). Potem jednak przyszła war on drugs i nastąpiło gwałtowne odwrócenie trendów – współczynnik zabójstw poszybował w górę, co było z jednej strony wynikiem krwawej riposty karteli na ofensywę władz, a z drugiej walki poszczególnych gangów między sobą – o rynek, o dostawców, o schedę po aresztowanym bossie.

    Wykresy za: Diego Valle-Jones (link)

    Warto podkreślić, że nie jest możliwe precyzyjne oszacowanie liczby zabójstw w Meksyku. Rocznie może ginąć tam 25 tysiąc osób albo 35 tysięcy. Żadna państwowa agencja nie dostarcza wiarygodnych estymacji: Neither INEGI nor SNSP statistics on homicide capture the actual number of killings in Mexico. The true figure is likely much higher than any official estimate (s. 36 → link). Niezależna, pozarządowa organizacja México Evalúa przy współpracy z byłym funkcjonariuszem Scotland Yardu, Jamesem Patrickiem, ocenia, że w proceder regularnego fałszowania statystyk zaangażowane są wszystkie jurysdykcje w kraju (link). Najbardziej ponury scenariusz przewiduje, że na każde morderstwo popełnione przez kartele, policje albo wojsko przypada pięć trupów, które nigdy nie są raportowane (I believe that for every murder – whether committed by criminal organizations or by the government – that does get reported, there are five that do not). Nowojorski “Times” pisał niedawno, cytuję:

    Karanie należy do rzadkości. Państwa Ameryki Łacińskiej uwzględnione na Globalnym Indeksie Bezkarności cechują się wysokim stopniem anarchii i bezprawia. Meksyk figuruje w tym rejestrze na drugiej pozycji, zaraz po Filipinach. Jeśli wliczyć do puli przestępstwa, które nie są zgłaszane policji, obydwa te kraje mają wskaźnik bezkarności na poziomie 99 proc.

    [Punishment is rare. The Latin American countries included on the Global Impunity Index, from Mexico’s Center for Studies on Impunity and Justice, are categorized as nations of “high” impunity. Mexico is No. 2 on the list, after the Philippines. If we take into account the crimes that are never reported and remain unaccounted for, the two countries have an impunity rate of 99 percent.]

    [4] Ostatnio wróciła sprawa amerykańskiego żołnierza Piechoty Morskiej, weterana z Afganistanu, który spędził 214 dni w meksykańskim więzieniu. Jego wina polegała na omyłkowym przewiezieniu przez granicę trzech sztuk broni.

    [5] Sklep ma niewielu klientów. Meksykanin, który chce kupić broń, musi pojechać do stolicy, nawet jeśli mieszka setki kilometrów od niej, np. w Ciudad Juarez. Później, aby w ogóle dostać się do sklepu – który mieści się w strzeżonej bazie wojskowej – musi przedstawić dowód tożsamości, przejść przez wykrywacz metalu, dać się obszukać i oddać do depozytu telefon komórkowy i aparat fotograficzny. Aby zamówić broń, potencjalny klient musi przedstawić referencje, udowodnić że jego przychody pochodzą z legalnych źródeł, że nie był karany i odsłużył swoje w wojsku (jeśli go to dotyczy). Później pobiera się odciski jego palców i robi mu zdjęcie. I jeśli ostatecznie zostanie uznany za godnego posiadania broni małokalibrowej do obrony siebie i swojego domu, może wreszcie kupić pistolet. Jeden. I pudełko naboi.

    William Booth, “Arsenał w kraju tequili” (link)

    [6Tierra Colorado (link) leży niedaleko Acapulco. Autochtoni cierpliwie znosili szykany, upokorzenia i jawny terror ze strony policji oraz bandytów, aż w końcu miarka się przebrała i chwycili za broń, tworząc coś na kształt straży obywatelskiej. Iskrą zapalającą lont było morderstwo jednego z liderów milicji. Na reakcję pozostałych nie trzeba było długo czekać. Najpierw rozbroili i aresztowali cały komisariat z komendantem na czele, potem aresztowali lokalnych polityków, a na końcu zrobili to, czego przez dziesięć lat władza zrobić nie mogła – w ciągu niespełna dwóch godzin roznieśli w drobny pył kartel terroryzujący miasto. Tak zapalczywie zwalczali pałętających się po okolicy zbirów, że niechcący ostrzelali turystów jadących busem do Acapulco, gdyż wzięli ich za odsiecz kartelu. Na szczęście nikt poważnie nie ucierpiał. Podobnych historii są dziesiątki i pomału obrastają one legendą.

    Inny przykład: czterech uzbrojonych w broń palną i noże bandziorów napadło na autobus jadący do stolicy, Mexico City. Zażądali od pasażerów oddania portfeli, telefonów i biżuterii. Nie wzięli pod uwagę jednego – że w środku znajdował się też cywil pod bronią. Mężczyzna wyciągnął pistolet i zastrzelił na miejscu przywódcę szajki, raniąc także pozostałych przestępców, którzy wybiegli w popłochu z autobusu na drogę. Meksykański Punisher podążył za nimi i dokończył dzieła. Ciała zostawił na poboczu. Skradzione fanty zwrócił pasażerom, po czym zniknął bez śladu. Gdy zjawiła się policja, wszyscy byli przekonani, że to jakieś wewnętrzne porachunki gangów. Dopiero pasażerowie wyjaśnili detektywom, że sprawcą nie był kartel, lecz justiciero – samozwańczy egzekutor prawa. Rysopisu samotnego mściciela nie podali, twierdząc, że było zbyt ciemno.

    I jeszcze cytat z amerykańskiego “Newsweeka”:

    Kiedy członkowie kartelu zabrali rolnikom ziemie w celu przejęcia kontroli nad dochodowym rynkiem upraw, lokalna ludność uformowała oddziały samoobrony, wpakowała się do ciężarówek i pośpieszyła z odsieczą przez górzyste tereny Tierra Caliente, aby za pomocą pistoletów i karabinów przepędzić bandytów oraz odzyskać zawłaszczone farmy. W ten sposób autodefensas pomogli przywrócić namiastkę porządku w regionie, który znacząco ucierpiał w okresie wojen narkotykowych. Pomimo sukcesu w walce z kartelami (niektórzy twierdzą, że właśnie z powodu tego sukcesu), w oczach rządu miarka się przebrała.

    [When the Knights Templar took their land, hoping to control the lucrative market for crops such as limes and avocados, the vigilantes piled into beat-up trucks, rumbled across the state’s mountainous Tierra Caliente region and used pistols, rifles and even rakes to take back their farms. The autodefensas helped restore a sense of order to a region that has suffered considerably during Mexico’s brutal drug war. Despite the vigilantes’ success against the drug gangs – and some would say because of it – the government had seen enough.]


    Kobieta z karabinem pilnuje domu (Paracuaro, stan Michoacan, 2014)