Za sprawą niegroźnej grafiki, wyciągniętej z raportu autorstwa aktywistów z Centrum na rzecz Amerykańskiego Postępu (Center for American Progress, dalej CAP), po anglojęzycznej sieci cyrkuluje kuriozalny mem o kasandrycznym wydźwięku i choć sam w sobie jest on kolejnym humbugiem waszyngtońskich panikarzy, to jednak ze względu na spory zasięg oddziaływania oraz propagandową siłę treści nie zaszkodzi poddać go realistycznej analizie. Rzeczniczka prasowa CAP w rozmowie z Vice News (link):
W ciągu minionych dwudziestu lat przeznaczyliśmy dużo czasu i pieniędzy na rozpoznanie przyczyn wypadków samochodowych w tym kraju. Nowelizacje przepisów, jak również instalowane w autach funkcje poprawiające bezpieczeństwo, miały kumulacyjny wpływ na redukcję liczby zgonów wśród młodych kierowców. Problemowi przemocy z udziałem broni palnej nie poświęcono tyle uwagi. Podczas gdy liczba zabitych w wypadkach drogowych zmalała drastycznie, odsetek zgonów spowodowanych użyciem broni nie zmienił się zbytnio.
[We have spent a great deal of time and money over the last 20 years studying the causes of car accidents in this country. New laws and car safety features have had the cumulative effect of reducing the number of fatalities of young people due to car accidents. We have not directed nearly as much attention to the issue of gun violence among young people. While car accident deaths have declined sharply among this group, deaths due to gunshots have remained largely stagnant.]
Media nie mogły oczywiście przegapić takiej okazji i zmasowana fabrykacja hoplofobicznych haseł ruszyła pełną parą z kompletnym pominięciem jakiegokolwiek fact-checku czy choćby prób markowania dziennikarskiego obiektywizmu. Dwa nagłówki grozy wybitnie utkwiły mi w pamięci: “The Atlantic” – Najwydajniejsza maszyna do zabijania (link) oraz “The Economist” – Rzęchy kontra kule – z idiotycznie sensacyjnym podtytułem: Masz większą szansę, że zabije cię broń palna niż samochód (link).
Wspólny mianownik podlinkowanych felietonów stanowi teza, że cywilny sektor zbrojeniowy w USA niewystarczająco ściśle podlega pod odgórny, federalny reżim regulacyjny w zakresie bezpieczeństwa i ochrony zdrowia i z tego powodu w niedalekiej przyszłości nastąpi zmiana na pozycji lidera: wypadki drogowe przestaną być główną przyczyną gwałtownych zgonów; ten wątpliwy honor przypadnie w udziale broni. Twierdzenie to jest piętrowym sofizmatem – oto na jednym poziomie przypisuje zasługi w redukowaniu liczby zabitych zbawiennej mocy sprawczej biurokracji medycznej CDC, fałszywie sugerując, że w porównaniu do dziedziny motoryzacji komercyjny obrót bronią puszczony jest na żywioł, z drugiej zaś strony opiera się na absurdalnym odczytywaniu dynamiki prozaicznych w interpretacji trendów statystycznych. Dlaczego absurdalnym – o tym będzie w dalszej części blognotki. Teraz proponuję zapoznać się z historycznym kontekstem pierwszego członu tej argumentacji, gdyż pozwoli on lepiej zrozumieć motywacje osób pokroju Chelsea Parsons.
Bez przedłużania: produkcja i/lub handel bronią palną należą do najszczelniej obwarowanych przepisami branż w Ameryce. Kontrolę nad tą gałęzią gospodarki sprawują kolejno:
- Biuro do spraw Alkoholu, Tytoniu, Broni Palnej oraz Materiałów Wybuchowych (Bureau of Alcohol, Tobacco, Firearms and Explosives, w skrócie ATF albo BATFE): państwowa agencja działająca w oparciu o zapisy ustawy pochodzącej jeszcze z 1968 roku (Gun Control Act/GCA), nadzorująca sprzedaż broni poprzez wydawanie koncesji dilerom i określająca zasady międzystanowego transportu.
- Założony przed drugą wojną światową na polecenie rządu federalnego Sportowy Instytut Producentów Broni i Amunicji, czyli The Sporting Arms and Ammunition Manufacturers’ Institute (SAAMI), ustanawiający szczegółowe standardy dla przemysłu zbrojeniowego, włączając w to kontrakty na wyposażenie policji czy sektora militarnego. Na rozmaitych filmach można zobaczyć, przez jaką baterię testów sprawdzających wytrzymałość musi przejść np. amunicja, zanim trafi na sklepowe półki. Wybrane egzemplarze poddawane są ekstremalnie podkręconym czynnikom zewnętrznym.
- Trzecie ciało certyfikujące – Amerykański Narodowy Instytut Normalizacyjny (American National Standards Institute/ANSI), prywatna organizacja ustalająca normy techniczne obowiązujące na terenie USA, sprzężona z władzami tego kraju, które zwykle honorują jej dyrektywy. W efekcie wytyczne ANSI stają się częścią oficjalnych aktów prawnych.
Bolączką nie jest zatem rzekomy brak uregulowań. Co najbardziej uwiera przeciwników broni, to trywialny fakt, że obiekt ich ideologicznej wrogości nie leży w zasięgu jurysdykcji tercetu urzędników z Amerykańskiej Komisji ds. Bezpieczeństwa Produktów Konsumenckich (Consumer Product Safety Commission, dalej CPSC).
Licząc od roku 1976, kiedy przepchnięto nowelizację Ustawy o Bezpieczeństwie Produktów Konsumenckich (The Consumer Product Safety Act/CPSA), przepisy federalne kategorycznie zabraniają urzędnikom zasiadającym w strukturach CPSC ingerowania w cywilny rynek broni. Przedmiotowy paragraf głosi: Komisji ds. Bezpieczeństwa Produktów Konsumenckich nie wolno wydawać nakazów ani orzeczeń ograniczających produkcję i sprzedaż broni palnej, amunicji oraz komponentów, z których wyrabia się amunicję, łącznie z prochem czarnym i bezdymnym.
Przeforsowanie poprawki było koniecznością. W odróżnieniu od personelu wymienionych wcześniej instytucji nadzorczych trzyosobowe gremium CPSC wybierane jest według klucza politycznego (partyjnego) przez prezydenta, a następnie zatwierdzane w Senacie na okres kadencyjny siedmiu lat. Nie trzeba tu bogatej wyobraźni, aby wykoncypować scenariusz, w którym światopoglądowo przeciwna broni palnej administracja rządowa obsadza dwa z trzech stanowisk w Komisji “zaufanymi ludźmi”, ci zaś, dysponując realną władzą, doprowadzają sukcesywnie swoimi decyzjami do wyeliminowania niepożądanego produktu z handlu poprzez ustanowienie takich drakońskich norm bezpieczeństwa tudzież reguł postępowania, iż samo posiadanie funkcjonalnej broni staje się praktycznie niemożliwe.
Podkreślam: to nie jest fikcja literacka. W latach 70. XX wieku organizacja o nazwie Handgun Control, Inc. (protoplasta “Bandy Brady’ego” – The Brady Center to Prevent Gun Violence) bez przerwy zasypywała przedstawicieli CPSC petycjami, domagając się uchwalenia zakazu sprzedaży nabojów do broni krótkiej, ale ponieważ komisarze mieli ręce związane treścią nowelizacji, pisemne apele za każdym razem odrzucano. Znamienne jest też zaangażowanie CPSC w rynek konstrukcji pneumatycznych (zobacz artykuł Howarda Hemerova, opisujący długoletnią sądową batalię w kwestii rzekomej wadliwości wiatrówek od firmy Daisy Outdoor Products) czy ostatnie niepokojące doniesienia z Kalifornii, gdzie legislatura od co najmniej dekady znajduje się na kursie kolizyjnym z wytwórcami markowych pistoletów, dążąc do zdławienia ich podaży pod pretekstem ochrony zdrowia użytkowników.
Przechodzę z marszu do analizy statystycznej, która w wykonaniu hoplofobów przypomina kazuistykę na sterydach.
Najbardziej aktualne szacunki pochodzą z 2013 roku i pobrać je można z internetowej bazy monitorowania urazów CDC. Na drogach zginęło wtedy 35 598 osób, od ran postrzałowych wszelkiego typu – 32 888, co oznacza, że w XXI wieku liczba zgonów, będących pokłosiem wypadków samochodowych, rzeczywiście zauważalnie spadła. Ten zawężający się rozstęp między liniami na wykresie miał jednak niewiele wspólnego z wdrażaniem rygorystycznych przepisów bezpieczeństwa w jednej branży i postulowaną deregulacją drugiej. Przyglądając się grafice, nietrudno dokładnie wskazać moment gwałtownego załamania krzywej w dół – w ciągu minionych trzynastu lat (2000-2013) liczba śmiertelnych wypadków drogowych zmalała tak naprawdę jedynie w krótkim okresie pomiędzy rokiem 2007 a 2009, kiedy nastąpiła aż 20-procentowa obniżka, pokrywająca się idealnie z najgorszą fazą kryzysu ekonomicznego:
Co się stało u schyłku 2007 roku? Z pewnością nie zaczęły nagle cudownie działać mityczne prozdrowotne regulacje, bowiem rozwiązania implementowane w przemyśle motoryzacyjnym poprawiają bezpieczeństwo stopniowo, w miarę jak do ruchu przyłącza się więcej pojazdów wyposażonych w nowe patenty technologiczne, a z czymś takim nie mamy tutaj do czynienia. Wyjaśnienie fenomenu ostrego spadku jest arcybanalne: otóż Amerykanie, szczególnie ci młodzi, po prostu mniej jeżdżą (link), wybierając alternatywne i tańsze środki transportu, a już bez dwóch zdań jeździli mniej, gdy szalała recesja i ceny benzyny poszybowały w górę do grubo ponad $3 za galon (link).
Z teorią CAP-u, bezkrytycznie powielaną przez dziennikarzy “The Economist” i “The Atlantic”, jest jeszcze jeden fundamentalny problem, mianowicie ignoruje ona ten newralgiczny fakt, że przyczyny śmierci dla samochodów i broni palnej są diametralnie różne:
Przytłaczająca większość osób zabitych w incydentach komunikacji lądowej to są z natury rzeczy rezultaty nieszczęśliwych wypadków (99.4 proc. w 2013 roku), podczas gdy ogromną większość ofiar śmiertelnych postrzału stanowią samobójcy świadomie naciskający na spust (2013, 64 proc.). Upychając wszystkie zdarzenia do jednego wora z napisem “gun deaths”, media tradycyjnie dopuszczają się wyjątkowo ordynarnej manipulacji, nie akcentując różnic przyczynowych. Niemal cały zaobserwowany w latach 2000-2013 wzrost śmiertelności z użyciem broni, który legł u podstaw alarmujących prognoz, wynika z 28-procentowego przyrostu liczby samobójstw. Pomijam w tym miejscu, że zjawisko rosnących wskaźników śmierci samobójczych wśród obywateli USA należałoby odnieść do sytuacji bez udziału broni palnej, bo w tej subkategorii odnotowano aż 56-procentową zwyżkę:
Ostatnia kwestia skrzętnie przemilczana: jeśli porówna się ze sobą “uregulowane” wypadki samochodowe i wypadki z wykorzystaniem “nieuregulowanej” broni, to okaże się, że w latach 2000-2013 odsetek tych drugich malał dwukrotnie szybciej (35 proc., tendencje długofalowe zostały omówione tu) niż odsetek tych pierwszych (18 proc.):
Wykresy skopiowane i przetłumaczone ze strony CPRC.
- AKTUALIZACJA 14/10/2015
Sprowokowany do udzielenia repliki, profesor Christopher Conover z Centrum Medycznego Uniwersytetu Duke’a postanowił wykonać prosty test sprawdzający, jak bardzo zabójcze są samochody w porównaniu do broni palnej, tzn. jak z matematycznej perspektywy kształtuje się rozkład ryzyka zarówno dla pasażerów, jak i osób znajdujących się w zasięgu wzroku przeciętnego posiadacza broni. Wyniki eksperymentu opublikował na łamach “Forbesa”.
Rozmaite szacunki sugerują, że ~310 milionów egzemplarzy broni palnej cyrkulowało wśród amerykańskich obywateli w roku 2009. Cztery lata później liczba ta przekroczyła już 360 milionów (link), co przełożyło się na 33 tysiące zgonów, z czego 64 proc. to były samobójstwa. Po odsianiu tych ostatnich zostaje więc jakieś pięćset wypadków śmiertelnych i nieco ponad jedenaście tysięcy zabójstw popełnionych z broni.
Odnośnie samochodów: w 2013 roku po amerykańskich drogach publicznych poruszało się 269 milionów aut, co wygenerowało w przybliżeniu 33 tysiące zgonów, z czego blisko połowa to zgony kierowców. Po przeskalowaniu wychodzi, że samochody są średnio 1.8 razy bardziej niebezpieczne niż broń. Albo jeszcze inaczej: szansa, że amerykańskie auto zostanie użyte do zabójstwa jest o 80 proc. większa niż ryzyko, że przeciętny Amerykanin użyje do tego celu dowolnej broni palnej.
Dalej: wskaźnik śmiertelnych wypadków z wykorzystaniem broni wynosi obecnie 1.4 zgony na milion sztuk. Conover zestawił tę liczbę z wypadkami samochodowymi, traktując jazdę pod wpływem na równi z umyślnym zabójstwem.
Statystyki federalne pokazują, że niespełna jedna-trzecia incydentów drogowych skutkujących śmiercią to wina pijanych kierowców, którzy stanowią również 65 proc. ofiar tych wypadków. Jeśli z ogólnej puli ofiar nie-kierowców usunąć zgony pasażerów biorących udział w kraksach spowodowanych spożyciem alkoholu przez osoby prowadzące pojazd, otrzymamy 12 700 zabitych pasażerów rocznie (36.2 zgony na milion aut). Krótko mówiąc, szansa, iż człowiek zginie w wypadku samochodowym jest 25x większa niż sytuacja, że umrze z powodu przypadkowego postrzału.
Oryginalna grafika do podejrzenia tu.
- AKTUALIZACJA 31/05/2018
Nicholas Kristof, dziennikarz nowojorskiego “Timesa”, w swoim ostatnim artykule z maja 2018 roku (“How to Reduce Shootings”) zamieścił poniższy diagram, ukazujący etapową redukcję wskaźnika śmiertelności w wypadkach drogowych w USA na sto milionów przebytych mil, po czym z niezachwianym przekonaniem stwierdził, iż pojazdy mechaniczne stanowią modelowy przykład sukcesu na polu zdrowia publicznego w regulowaniu niebezpiecznych przedmiotów, względnie narzędzi użytku codziennego, i w związku z tym cywilny sektor zbrojeniowy winien podlegać pod identyczny reżim normatywny:
Kristof oszukuje tutaj czytelników na dwóch poziomach.
Najpierw wspomina, że dysponujemy statystykami, które sięgają roku 1921 (cytuję: This has been spectacularly successful, reducing the death rate per 100 million miles driven by 95 percent since 1921), aby zaraz w kolejnym zdaniu zaproponować analizę danych na wykresie od zakończenia wojny (Take a look at the history of motor vehicle safety since World War II). Autor nie podaje absolutnie żadnego uzasadnienia, dlaczego nie zwizualizował całego trendu spadkowego i zdecydował się “wyciąć” ze statystyk odcinek 25 lat (1921-1945). Manipulacja “drugiego stopnia” polega natomiast na sugerowaniu, że to właśnie spiętrzenie federalnych regulacji doprowadziło do zaniku liczby zgonów i poprawy bezpieczeństwa ruchu na drogach publicznych w Ameryce.
Korzystając z dokładnie tego samego oryginalnego źródła co komentator NYT, można łatwo zobaczyć, że gwałtowne spadki śmiertelności notowano regularnie od publikacji pierwszych rządowych statystyk i wcale nie zaczęły się one dopiero po wojnie. Co ważniejsze, dynamika, z jaką następowały te pozytywne zmiany, tak naprawdę wyraźnie ZMALAŁA po ustanowieniu federalnych standardów oraz utworzeniu instytucji certyfikujących: