Waszyngtońskiej policji metropolitalnej nie opuszcza dobry humor. W mieście, w którym blisko 100 proc. morderców ma czarny kolor skóry [1], w którym najbardziej agresywne zbiry chodzą sobie po ulicach w poczuciu kompletnej bezkarności [2] i w którym na skutek barbaryzacji Murzynów ustanowiono swego czasu najbardziej drakoński reżim regulujący dostęp cywilów do broni w Ameryce (jeszcze do niedawna w granicach DC obowiązywał bezwzględny zakaz posiadania broni palnej, nawet w domu [3]) – otóż w tym właśnie mieście funkcjonariusze MPD rozdają w tunelach metra ulotki ostrzegające pasażerów, aby ci pilnowali swoich rzeczy, gdyż białe licho nie śpi:
Złodziej – biały mężczyzna w bluzie dresowej, poszkodowana – czarnoskóra kobieta, ubrana wyjściowo, pewnie jedzie z domu do pracy albo z pracy do domu.
Nie kupuję tego. W zamian proponuję eksperyment.
Zamknijcie oczy i spróbujcie sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby role zostały odwrócone: w złodzieja wcieliłby się czarnoskóry mężczyzna, w ofiarę zaś biała kobieta. Byłaby to scenka rodzajowa mocno zakotwiczona w waszyngtońskich realiach. Raz, że czarni mieszkańcy DC zmonopolizowali praktycznie cały sektor działalności kryminalnej [4], zatem prosty komunikat w stylu “Uważaj na Murzyna-złodzieja” bardziej nadawałby się na ostrzeżenie, zwłaszcza dla kogoś (np. zagranicznych turystów), kto nigdy nie interesował się dystrybucją przestępczości między rasami w USA, a dwa – przypadki napadów rabunkowych, w których biali rzucają się na murzyńską własność, należą do niesłychanie rzadkich zjawisk w kryminologii (link / artykuł). Więcej osób widziało Yeti, szusując na nartach w Tybecie, niż białasa wyrywającego torebkę czarnej siostrze.
Do czego zmierzam?
Żaden plakat, broszurka albo ulotka, zaprojektowana na zlecenie policji i puszczona w obieg przez jedną z tamtejszych rządowych czy quasi-rządowych agencji, nigdy nie odważyłaby się pokazać zdjęcia czarnego kryminalisty atakującego/okradającego ładnie wyglądającą, białą niewiastę. Jest totalną niemożliwością wyobrazić sobie coś takiego. Nazajutrz połowa kraju stanęłaby w ogniu, a druga przepraszałaby za “budzenie rasistowskich demonów”.
____________________
[1] Osoby zainteresowane szczegółami mogą sobie poczytać sprawozdanie z frontu autorstwa rachmistrzów ze stołecznej policji: “Murder Analysis. A Study of Homicides in the District of Columbia” (link) lub chronologicznie późniejszy raport, sfinansowany przez NICJR: “DC Gun Violence Problem” (link).
[2] Poniżej fragment surrealistycznego dialogu między szefową policji, Cathy Lanier, a mieszkańcami jednej ze stołecznych dzielnic, doświadczających wzmożonej aktywności uzbrojonych bandytów:
Lanier: Na bieżąco śledzimy poczynania pięćdziesięciu brutalnych recydywistów, poruszających się po mieście i noszących broń. Zgadnijcie, ile razy aresztowaliśmy ich w zeszłym roku? [We monitor 50 of what we consider repeat violent gun offenders in the city. Guess how many times those same offenders were arrested last year?]
Ludzie zgadują, nikt nie trafia.
Lanier: 857 razy.
[3] Restrykcje obowiązujące na terenie miasta poluzowała dopiero decyzja Sądu Najwyższego w sprawie Hellera: Druga Poprawka chroni indywidualne prawo do posiadania broni bez związku ze służbą w milicji oraz do używania tej broni do tradycyjne legalnych celów, takich jak samoobrona we własnym domu.
Dick Heller jest funkcjonariuszem policji ochraniającym budynki rządowe w stolicy. Jego pozew i “krzywda” polegały na tym, że jako zawodowy ochroniarz miał prawo osiem godzin dziennie nosić broń służbową, żeby bronić cudzej własności, a po skończeniu pracy i zdaniu pistoletu do depozytu, nie miał najmniejszego prawa przez pozostałe szesnaście godzin bronić własnego życia, zdrowia i mienia, ponieważ konsekwentnie odmawiano mu wydania prywatnego pozwolenia na coś, co jest expressis verbis zagwarantowane w Konstytucji.
[4] Dystrykt Kolumbii słynie z kradzieży telefonów komórkowych, odtwarzaczy mp3 oraz innych podobnych gadżetów (w 2012 roku rekordowe 42 proc. zgłoszonych napadów dotyczyło wyłącznie kradzieży komórki).